środa, 16 września 2015

Przymiarka do jesieni...

I znowu środa. I znowu dni tak szybko minęły. Obiecywałam sobie częściej pisać, a tyle zajęć, że wieczorami tylko o śnie myślę, bo czuję się zmęczona. Przed snem uda mi się tylko kilka stron "Ja nie jestem Miriam" przeczytać i oczy mi się same zamykają...


Weekendowy czas z M. minął uroczo, ale za szybko, jak zawsze. I byliśmy na jesiennym spacerze w alejach, zbieraliśmy pierwsze kasztany, które teraz zdobią kuchenny parapet i zaświadczają, że jesień się zbliża. A świat się złocił, pąsowiał kulkami dzikich róż i głogów, pachniał jabłkową tartą i herbatami w jesiennym kolorze...


W poniedziałek miałam pierwsze zebranie z rodzicami i było mi przykro, bo przyszło tylko 9 osób. Przygotowałam materiały, z którymi rodzice powinni się zapoznać, poświęciłam czas. Ci obecni na zebraniu nie chcieli działać w radzie rodziców i mam problem, bo kogoś wybrać trzeba...


Wczoraj wybrałyśmy się z koleżanką na spacer. Cieszyłam oczy niebem błękitnym, kolorami wrzosów, nieśmiało spadającymi liśćmi, ich szafranowym odcieniem, purpurą klonów japońskich, których liście spadały do stawu, tworząc z rzęsą wodną mozaikę w iście bizantyjskim stylu :)


I taki miękki wydaje się być świat, migotliwie rozpisany na kolory wczesnej jesieni, ptasie nawoływania, zmierzchy w śliwkowej poświacie i morelowym blasku...


I tak, poranki już ciemniejsze, wieczory szybciej przychodzą, ale wciąż jeszcze resztki lata w powietrzu, w pejzażu...


A dziś taki miły poranek: bukiety życzeń, prezenty, imieninowe serdeczności, a po południu spotkanie z koleżankami przy kawie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz