Drobny deszcz uperlił okna, niebo jest dziś szarawe, kłębią się sine obłoki, a powietrze smakuje chłodem. A wczoraj popołudnie pachniało jesiennymi dymami, ktoś porządkował ogród i palił zeschłe łęty i chwasty. I zapach ten jest dla mnie prologiem jesieni...
I pięknie wczoraj zachodziło słońce. Złociło się niebo, rozlewało płomiennym pomarańczem, różowiało, nasycało się pastelowym fioletem, a potem cichło, nasączało się pięknem kobaltu, aż stało się atramentową czernią. Wracałam z późnego spaceru i obserwowałam, jak zmieniają się ponad polami te kolory...
Środa zaczęła się sympatycznie pobudką bez budzika, telefonem od M., śniadaniem niespiesznym, kawą w ulubionej filiżance...
Dziś pojadę do Miasteczka. Muszę załatwić sprawę w banku, poczynię małe sprawunki i zajrzę do jedynego w Miasteczku sklepu obuwniczego, bo marzą mi się nowe czółenka na słupkowym obcasie :)
Z niecierpliwością czekam na przesyłkę z internetowej księgarni, a szczególnie na nową książkę Cherezińskiej, Tuszyńskiej i Axelsson...
Domowe chwile ubarwiają mi astry w wazonie, melancholijna Norah Jones...
Pora na zmiany w szafie. Czas odświeżyć sweterki, szale i schować lekkie, letnie stroje. Już wróciłam do jesiennych perfum...
Uśmiecham się do ciebie, środo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz