czwartek, 25 października 2012

Wygładzając smutek...

Zimny dzień, matowy, pełen wilgoci, wietrzny, mniej ładny w półprzezroczystej pelerynie mżawki i deszczu. Rankami już długo trzeba czekać na wyłaniające się z mroku zarysy domów i pierwsze światła. Szybciej powietrze ciemnieje niczym stare złoto, szybciej na parapetach przysiada szafirowy zmierzch i czerń się staje...


Wilgocią nabrzmiały kolory liści, zintensywniały ich odcienie. Mogłyby być pięknymi motywami na gobelin...


Jakiś smutek zawisł pomiędzy wczoraj a dziś. Byłam u ojca...


Teraz mój dom, czarny prostokąt okna z amarantowymi dzwoneczkami grudniaczka. Zakwitł już, dziwnie, bo zazwyczaj zakwita przed Bożym Narodzeniem...


Rozjaśniam przestrzeń miodowym światłem lampy, dłonie ogrzewam filiżanką gorącej herbaty. Malutkie świeczuszki rozsnuwają cynamonową przyjemność, odpływa lekko zmęczenie. Zaraz zasiądę w zielonym fotelu, otworzę książkę, owinę się słowami, otulę ciepłem rudego koca...


Spokój drobiazgów, dziś szczególnie potrzebny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz