czwartek, 10 listopada 2011

Wełną mroku świat otulony...

Wracałam z biblioteki i zachwycałam się zaróżowionym na krańcach niebem, czarnymi gałęziami drzew, które wyglądały jak nakreślone tuszem. Lekkim chłodem smakowało powietrze, a kulki świateł ulicznych lamp pomarańczowymi kręgami ocieplały świat P. Teraz smolistą czerń zdobi pyzaty księżyc w złocistej poświacie...

Grudniaczek zakwitł. Amarantowe koszyczki kwiatów zdobią parapet, idealnym tłem dla nich jest okno w czerni. Jednak za szybko to kwitnienie, zwykle przed Bożym Narodzeniem kwiat był obsypany pąkami...

Wieczorne chwile pachną cynamonową świecą, są w kolorze herbaty z kawałkami pomarańczy i płatkami róż. Cicho Anna Maria mi śpiewa. Czas mija powoli obietnicą jutrzejszego wolnego dnia...

Z przyjemnością czytam kolejną część cyklu o Zawrociu, jak zwykle daję się uwodzić językowi Kowalewskiej...

A listopad trochę bardziej pojesienniał. Są dni, kiedy świata nie widać spod mgieł perłowych. Ale tak ładnie rozmywają się wtedy kontury rzeczywistości, łagodnieją krawędzie, miękną pejzaże i wydają się być nierzeczywiste. Taka jesień także zachwyca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz