Są chwile, kiedy ta wszechobecna szarzyzna, ołowiane niebo, szarugi przygnębiają. Dopiero popołudniami, kiedy poświata latarni ulicznych oświetla miękkim blaskiem światek P. i nadaje mu odcień sepii, robi się ładniej i cieplej. Wtedy owijam się polarowym pledem, zapalam świece, chwile uświetniam bursztynową barwą herbaty, błogosławię swój dom...
Sobotni poranek smakuje kawą i makowcem. Domowy jest, bez M., który u siebie. Myśli swoje spokojne, acz tęskne wplatam w muzyczne dźwięki radiowego grania. Przejrzałam nowe "Zwierciadło", mam takie odczucie, że przestaje być moim pismem...
To był długi i męczący tydzień. Pani Ważna znowu ważna. Zamiast rozmowy "koniec i kropka". Powinnam przywyknąć, a jednak się buntuję...
E68, jesteś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz