A lato dopiero się rozwijało, jeszcze w głowie układałam plany podróżnicze i w myślach pakowałam walizkę na dwutygodniowy wyjazd tak, by wiele się w niej zmieściło. A tu już sierpień. Jeszcze o lipcu wspomnę, by ocalić chwile, by mieć je zapisane na potem...
Zatem jeszcze o lecie lipcowym. O podróżach. Najpierw w Wiedniu szukaliśmy siebie sprzed lat i przypominaliśmy sobie miejsca ulubione. I podążaliśmy śladami Sisi, historii i secesji. Spacerowaliśmy ulubionymi uliczkami, zachwycaliśmy się monumentalnym miastem budowanym z rozmachem, przypominaliśmy sobie piękno ogrodów i muzealnej sztuki. Potem w opactwie Klosterneuburg doświadczaliśmy ciszy zamkniętej w kamieniu, chłodu marmuru, złotej finezji baroku i majestatu gotyckiej architektury. Ideał dotykający nieba, przechowujący pamięć o tych, co tu byli, tworzyli, w trudzie codziennej pracy i modlitwy...
A jeszcze potem góry po chmury w bawarskiej krainie. Dni z innym niebem nad głową, z bajecznymi widokami, przemierzane szlakami, w muzyce świerszczy i szemrzących łąk i strumyków. W brewiarzu lipcowego lata zapisuję więc wszystkie chwile i chwilki, malowniczość i potęgę natury, bogactwo kwiatów i kolorów w gobelinie łąk, górskie hale, melodie owczych dzwonków, ochłodę z górskich strumyków i potoków, trud wędrowania i wszystkie "jeśli jest pod górę, będzie i z góry". A ze szczytu widoki wspaniałe i poczucie, że niebo jest na wyciągnięcie dłoni, a świat na dole jest makietą z klocków lego, a człowiek drobinką wśród potęgi natury...
Nie zapomnę o rankach i wieczorach na tarasie naszego wynajmowanego domku, o niespiesznie wypijanej kawie z widokiem gór w oczach, o lekkim wiaterku po zachodzie słońca i smaku białego wina, o czasie bez zegarka i telefonu...
A po wędrówkach między zielenią i błękitem znowu miasto, stolica Bawarii. Spacerowaliśmy słynnym Marienplatz i jego okolicach, by znowu poczuć nastrój tego miasta, poobserwować ludzi, budynki, kościoły. I odkrywaliśmy, a to ciekawy zabytek, detal, napis, elewacja, uroczy zakątek, ciekawy sklep z rękodziełem czy pamiątkami. A w sercu artystycznego Monachium są trzy Pinakoteki, a każda z nich prezentuje inne okresy i style w sztuce...
Na koniec zwiedzaliśmy zamki Ludwika Bawarskiego, zwanego Szalonym albo Bajkowym. Nie szczędził on bogactw na realizację swojej śmiałej wizji wyrosłej z fascynacji rycerskimi legendami i średniowieczem. Najcudowniej było być w Neuschwanstein, Robił wrażenie nie tylko zewnątrz. Wnętrza są fascynujące, zaprojektowane przez samego króla i świadczą o jego erudycji, wykształceniu, pasji. Cudownie było tam być. No i przecież to ten zamek Disney wybrał dla Kopciuszka ;)
To jeszcze drobiazgi: bukiety zbierane na łąkach, by udomowiały kwaterę, amarantowa jeżówka na klombach, siarczysty deszcz podczas nocnej burzy, niedoczytane z braku czasu książki, miejscowe potrawy, restauracyjki z duszą, poczucie, że jesteśmy gdzieś na końcu świata, gdzie góry bawią się z chmurami...
A potem najmilszy etap podróży: powrót do domu i czas z bratem i jego bliskimi, z Kumą. I miałam poczucie, że słoneczny zegar lipca trochę inaczej odmierzał czas podczas naszych spotkań i rozmów...