Wczoraj czerwiec przywitał się burzą i deszczem z gradem. Prawie czarne chmury przeskakiwały kałuże, szemrały liście szarpane wiatrem, rozmazywał się obraz świata. Nie narzekałam, pogoda dostroiła się do mojego nastroju...
Coraz bardziej dociera do mnie prawda, że coraz bliżej wakacje, a ja nie zrealizowałam w niektórych klasach zaplanowanych tematów na ten rok. Najbardziej zależy mi na tych związanych z lekturą. Wszystko to przez to, że po powrocie po zdalnym nauczaniu wróciłam do niektórych omawianych zdalnie treści, bo uczniowie ich sobie nie przyswoili, a były ważne. W zaułkach moich myśli kryje się też niepokój o wynik egzaminu ósmoklasistów, nie spodziewam się rewelacji...
Teraz taka chwila, w której zatrzymuję czas aromatem kawy, smakiem gorzkiej czekolady z solą, rozkołysanymi dźwiękami cicho sączącymi się z radia. W warkocz czasu wplatam dobre myśli o czerwcu. Tęsknię za umiarkowanym ciepłem, słodko-gorzkim zapachem jaśminów, aksamitną wonią róż. Tęsknię za czasem na balkonie, za wystawianiem twarzy ku słońcu, mrużeniem oczu w słonecznym blasku...
Daleko od nieba są świetliste kolory, teraz jest ono szare i mruczy odgłosami dalekiej burzy...
Nie mamy jeszcze skonkretyzowanych planów wakacyjnych. Może w tym roku wybierzemy się na Mazury, a może w jakiś rejon Pojezierza Drawskiego? Trzecia myśl to Gorce. I cieszy mnie, że spotkamy się wakacyjnie z bratem, bratową i Małym, który skończył już szesnaście lat i jest dużo wyższy ode mnie, a co najważniejsze jest sympatycznym nastolatkiem...
Uciekam oczami w zieleń kasztanowców w alejach, zanurzam się w nastrój wczesnego wieczoru i w domowy spokój...