Granatowe okna, ścieżki uciekają w mrok. A jeszcze kilka chwil temu świat upiększał rozczerwieniony horyzont, a domy stały w różowych rumieńcach...
Lubię listopad. Lubię mgliste poranki, zadumane i melancholijne, kaligrafię drzew, zapach butwiejących liści. Tegoroczny listopad wciąż błogosławi kolorami, oranżowymi płomykami liści, złocistą żółcią. Bajeczna ta jesień. W krótszych już dniach tyle ładnego słońca jeszcze...
Dobre to były dni. Z moimi najbliższymi. I Mały pytał o tych, którzy są po drugiej stronie, o naszych Umarłych. I przywoływałam Ich obecność, gesty, zdarzenia, słowa, tamten czas, kiedy byliśmy razem. I przecież Oni są zawsze blisko, ale w te pierwsze dni listopada jakoś bardziej się to czuje. I cmentarze pachniały wiecznością, a wokół uroda drzew, tysiące płomieni, krążące wspomnienia, chwile dobrego smutku...
Nie przysyłają pocztówek Stamtąd, ale lubię, kiedy pojawiają się w snach...
Herbatą mandarynkową smakuje wieczór i ciszą. Cisza jest dobra dla mojej duszy :) I poczytam sobie. Z przyjemnością poczytam sobie "Stulecie Winnych"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz