Poranek pachnący praniem zdjętym z balkonu przed deszczem. Smak kawy, samość, cisza domu. Wczoraj wróciłam...
Tyle emocji, wrażeń, doznań...
Naszą bazą był Lewin Kłodzki- malutka, cicha miejscowość malowniczo położona w dolinie. Kiedyś to było piękne miasteczko. Stąd szlakami wędrowaliśmy do uzdrowiskowych miejscowości, położonych po sąsiedzku. A tam spacerowaliśmy po parkach zdrojowych, odwiedzaliśmy pijalnie wód, docieraliśmy do najciekawszych obiektów, by potem znowu wędrować szlakiem. Szemrały potoki, świerszcze grały jak oszalałe, sosny pachniały żywicą, łąki zachwycały kolorami kwiatów. A potem były malownicze labirynty Błędnych Skał, tarasy widokowe z fantastycznymi krajobrazami, Szczeliniec Wielki z przepastnymi szczelinami, niezwykłymi formacjami skalnymi o dziwnych, niepowtarzalnych kształtach, przejściami pachnącymi wilgocią i ziemią. Niewiele osób, cisza, można delektować się widokami, zachwycać głębokimi wąwozami, w schronisku "Szwajcarka" wypić kawę...
I miasto jak ze snu...Praga. W ostrym słońcu była jeszcze bardziej złota. Hipnotyzujące widoki, nastroje uliczek, metafizyka. Nawet morze turystów nie przeszkodziło nam w zachwytach...
I magiczny Wrocław. Upał niesamowity, powietrze przylegało i parzyło jak meduza, a my wędrowaliśmy uliczkami, by jak najwięcej zobaczyć, poczuć, doznać...
Zapisałam jak w telegraficznym skrócie "ku pamięci" na kiedyś, na potem, by słowa były jak słowa- klucze, by przypominały te dni niezwykłe...
Wracałam w noc niedzielną z młodzieżą, która jechała na Przystanek Woodstock. To była koszmarna młodzież i koszmarna noc...
A na peronie, o świcie powitał mnie deszcz...Przyniósł ulgę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz