piątek, 9 grudnia 2011

Cztery i trzy :)

Piątkowy wieczór z lekkością motyla tak szybko sfrunął mrokiem. Za oknem melanż czerni i złotej poświaty prawie pyzatego księżyca. Uliczne zaułki w drobinach pomarańczowego światła...

W moim domu zapach wanilii się snuje, przysiada na krawędzi filiżanki z zieloną herbatą. Kocio łaszą się dźwięki radiowego muzykowania. Takie rozkołysane, błogie i kojące. Pięknieje nimi moje oczekiwanie na M., który teraz w pociągu, a którego przywitam późnym wieczorem na peronie...

Ładziłam Samotnię swą, tańczyłam przy patelni, smażąc ziemniaczane kotleciki, porządkowałam myśli przy prasowaniu. Nie przepadam za tą czynnością, więc w zamyśleniu szybciej mi się prasuje :)

A myśli były o czasie i mijaniu. I przypomniałam sobie moje bardzo dawne trzydzieste urodziny, kiedy zachowywałam się tak, jakby świat się kończył dla mnie. Byłam tak nachmurzona, tak obrażona na tę trójkę, która jakoś tak za szybko, niepotrzebnie pojawiła się w mojej metryce. Na czas jakiś znielubiłam dzień swoich urodzin. Zabawne teraz...

I choć każdy rok mija jak mgnienie, "kurzych łapek" przybywa, czasem kręgosłup daje o sobie znać, to nie chciałabym być w innym momencie życia. Bo teraz jest dobrze, szczęśliwie, spokojnie i bezpiecznie...

I cieszę się na jutro, bo jutro będą moje urodziny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz