poniedziałek, 22 września 2025

A poranki chłodniejsze już...

Otwieram oczy i nagle jesień. A wczoraj tyle słońca jeszcze, spacer po parku w letnim stroju, sandałkach i z myślą, że lato wróciło. W nocy obudziło mnie stukanie deszczowych kropel, a kiedy wstałam, by szykować się do pracy, zobaczyłam w oknie inny świat. Szare niebo fastrygowały strugi deszczu, wiatr postrącał liście i nagle pochłodniało. Wyjęłam z szafy swe ponczo z frędzlami i z parasolem weszłam w ten początek jesieni...

Nie smucę się tym pierwszym chłodem i tym pierwszym powiewem jesieni, bo przecież jesień lubię. Wierzę, że ta "złotawa, krucha i miła" wciąż przede mną i łapanie światła w bursztynowym i miodowym odcieniu, szuranie liśćmi w parku, kolory liści i ciepło ukryte w pomarańczowych i czerwonych kulkach ogników, dzikich róż, irg i berberysów. Jeszcze tyle zieleni w pejzażu. Zanim świat ustroi się w czekoladowe i miedziane brązy, rudości, szafranowe żółcie, burgundy i szkarłaty, w te pochmurne poranki muszę współistnieć z szarościami. Oświetlam dom o poranku punktowym światłem, parzę kawę, by jej zapach otulał delikatną melancholią...

Czas jesieni dni skraca, wydłuża wieczory i noce...

I była już pierwsza w tym sezonie zupa dyniowa, rozgrzewająca, pachnąca przyprawami i smakująca słońcem...

Popołudniami przytulam się do ciszy, wciąż uczę się powakacyjnie przywykać do szkolnego hałasu, długie wieczory zaplatam w polarowy kocyk, złocę chwile płomykami świec i zapętlam się w mroczny kryminał Tomasza Duszyńskiego...

Tak, jestem już gotowa na jesień...


poniedziałek, 1 września 2025

Jeszcze o sierpniu...

Przeminęły mi te wakacje jakoś tak szybko. Ostatnie dwa tygodnie sierpnia jeździłam do Miasteczka na rehabilitację- wysiadły mi nadgarstki. Oczekiwałam poprawy, niestety niewiele się zmieniło w kwestii bólu i sprawności, szczególnie dotyczy to lewej ręki...

Wiele się działo. I choć tegoroczne lato nie było łaskawe, to pozwoliło łapać słońce, zmoknąć, patrzeć w chmury, wędrować górskimi szlakami, pożyć rytmem miasta, poznać nowe smaki, naczytać się książek ze stosiku, cieszyć się codziennością i mieć poczucie, że tak, jak jest, jest dobrze...

Odwiedziłam nowe miejsca i stare kąty. Spotykałam się pięknie rodzinnie, także po raz pierwszy z rodziną ze strony dziadka od mamy. I miło było odkryć, jak wiele mamy wspólnego, nie tylko wspólnych przodków. Teraz będziemy tworzyć wspólne wspomnienia...

O sierpniu miało być, o porankach z morelowym światłem, ze spokojem w głowie, zaokienną ciszą. O sierpniu złocistym, bo więcej w nim było słońca niż w lipcu. Przyglądałam się światu w złotej godzinie, złociłam oczy cętkami światła, plątałam się w swoje lniane sukienki i dzwoniłam bransoletkami. Ze spacerów przynosiłam bukiety z nawłoci, wrotyczu i ametystowej koniczyny. Wieczorami siadałam na balkonie między gwiazdami najpiękniejszymi w sierpniu właśnie i szeptałam życzenia. Piłam kawy niespiesznie, czytałam długo w noc. Pożegnałam się z bocianami. Zachwycałam się smakiem pomidorów z ogródka koleżanki. Zrywając mirabelki prosto z drzewa, przypominałam sobie babciny kompot złocisty i gęsty. Słuchałam świerszczowych koncertów. Nie liczyłam minut i gubiłam się w kolejności dni...

Jeszcze nie czekam na jesień, choć lubię ją bardzo. Jeszcze nasączam się nastrojami późnego lata. Podziwiam dalie, najpiękniejsze kwiaty sierpnia, Jeszcze z żaglami obłoków płynę w końcówce lata, wystawiam twarz ku słońcu i nie wplatam nitek babiego lata we włosy...