wtorek, 13 listopada 2018

Listopada melancholie...

I oto nadszedł deszczowy listopada czas. Siąpi od rana, pada i kropi. Niebo jest szare, pełne skłębionych chmur, które wiatr gdzieś gna. I nagle z przyblokowych brzóz opadły resztki złotych liści. I nagle stały się rozpaczliwie nagie...


Dostałam dziś piękny prezent. Bez okazji. Tylko dlatego, że kiedyś powiedziałam, że podobają mi się cotton ballsy, jakby robione na szydełku, w waniliowej bieli koronek. I koleżanka pamiętała o tym i kiedy pojawiły się w sklepie, kupiła z myślą o mnie i podarowała mi je. Są cudne. Mam je teraz rozłożone na ławie i cieszę się ich światłem...


Pachnie mi kawa. Czas się złoci od tych lampek. Piec się załącza raz po raz. Weekend spędziłam z M. Uczestniczyliśmy w naszym lokalnym świętowaniu 100. Rocznicy Odzyskania Niepodległości przez Polskę. I byliśmy ze sobą domowo, czule i blisko, acz krótko, choć o jeden darowany dzień dłużej :)


I to jest już ten czas, kiedy zamawiam książki o tematyce bożonarodzeniowej. Usłyszałam, że to taka mało ambitna literatura. Nie myślę tak. To bardzo ciepłe, pełne świątecznej aury opowieści, pachnące cynamonem, piernikami i gałązkami świerku, zimowym klimatem. I jest w nich samotność, pragnienia, marzenia, cuda, szczęście, miłość, tęsknota, tym wszystkim, co tworzy tę niepowtarzalną magię, tych pięknych Świąt...


I tak...czekam już na Święta, choć po drodze będą jeszcze urodziny Małego, moje urodziny baaaaaaaardzo okrągłe :)


Mam cudowny popielaty szal. Taki do opatulenia się, zamotania, okręcenia, tyle że wciąż za ciepło na niego...


Okna takie zapłakane teraz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz