Gdyby porównać te dni do muzyki, powiedziałabym, że tchną marszowymi dźwiękami. Gonię, biegnę, szukam rzeczom miejsca, ustawiam nowe meble, które najpierw trzeba było skręcić, co wcale łatwe nie było. I wreszcie zachwycam się nową sypialnią...
Trochę mnie tu nie było, choć chciałam zostawić kilka słów. Za dużo się jednak działo i dni okazywały się za krótkie, a noce tak wcześnie podchodziły pod okno, przynosząc zmęczenie...
Ostatnio takie ładne poranki mnie witają. Mają zaróżowione policzki, rozzłocone źrenice i tylko hebanowa czerń drzew nadaje im nieco powagi...
W kuchni obgotowuję wiktuały na pasztet, pachnie rybą w zalewie i cynamonową świecą, która ma ten niezbyt przyjemny rybi zapach pochłaniać i nijak nie pochłania...
Wreszcie usiadłam na chwilę, przy malinowej herbacie i marcepanowym ciasteczku ze śliwką. Ładne świąteczne piosenki umilają mi te chwile. Zaraz wracam do kuchni...
A wczoraj przemiłe, rodzinne spotkanie z bratem, bratową i Małym. Tyle że Mały jest już bardzo duży. Skończył 10 lat, urósł od lata, ma modną fryzurę :) i wciąż jest uroczo dziecięcy i kochany...
Jutro klasowe Wigilie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz