piątek, 31 lipca 2015

Wspomnieniom nadając kontury...

Druga połowa lipca była żółta od mirabelek i pól słoneczników. I niemiłosiernie gorąca, temperatury dochodziły do 39 stopni, powietrze parzyło jak barszcz Sosnowskiego, szczypało w oczy, falowało. Kiedy planowaliśmy wakacyjny wyjazd, nie mogliśmy przewidzieć aury pogodowej...


I tyle wrażeń po tych dniach zostało, tyle wspomnień...


Najpierw długa podróż pociągiem do Częstochowy. Tu mieliśmy ponad trzy godziny do autobusu, więc przeszliśmy się na Jasną Górę, spacerowaliśmy Aleją NMP, delektowaliśmy się lodami o smaku słony karmel. I późnym wieczorem wyruszyliśmy do Bratysławy...


Zabytkowa część Bratysławy jest niezwykle malownicza, bogata architekturą gotyku, wiedeńskim barokiem i secesją. Wrażenie robi kościół św. Marcina, majestatyczny Zamek Bratysławski, górujący bielą nad miastem, Rynek Główny: kameralny barokowo- secesyjny, z pastelowymi elewacjami, zielony od liści niewysokich drzew, z fontanną Rolanda. Zachwycają odrestaurowane uliczki- wąskie, kolorowe, pełne kamieniczek z malowanymi płytkami ceramicznymi, z pięknymi portalami, balkonikami. I zachwyca Pałac Prymasowski i zgromadzona tam kolekcja arrasów ( byliśmy jedynymi zwiedzającymi i w jednej z sal czekał na nas przewodnik, zachwycony, że ma słuchaczy, wspaniale, prawie po polsku opowiedział nam o historii tego miejsca). Właściwie na Starówce co krok spotyka się osobliwości i niezwykłości. Przeuroczy jest niebieski kościółek poświęcony św. Elżbiecie, bratysławskie figurki ( Czumil, Piękny Ignaś i podsłuchujący zakochanych żołnierz napoleońskiej armii) , z którymi koniecznie trzeba zrobić sobie zdjęcie :)


Zapamiętam zgromadzone w muzeach obrazy, najbardziej chyba martwą naturę z czaszką i niezapominajką, nieznanego artysty, ale oryginalnego bardzo...


Magia Dunaju, który nie modry był a zielony, od nabrzeżnych roślin odbijających się w wodzie. Wspaniałe widoki ze wzgórza, na którym pozostałości warowni Devin. Ścieżki z wijącym się różowym powojem. Szpalery drzew przypominające nasze kwitnące akacje. Małe Karpaty, zielono- niebieskie i maleńkie domki jak z bajki...


I winny szlak. Zielone winnice, dwa małe, niemalże wyludnione miasteczka: Svaty Jur i Pezinok, w których jakby czas się zatrzymał, a kamieniczki wrastały w wieczność. I degustacja win, białe okazują się smaczniejsze od tych czerwonych...


Smakowite haluszki z bryndzą, gulasz, knedle z jabłkami, baranina z sosem żurawinowym, zimne piwo :)


Dwa dni spędziliśmy we Wiedniu, który wydał się nam monumentalny, taki wymuskany, uporządkowany, górujący architektonicznie, ale przecież piękny. Choć wszystko w nim wyolbrzymione: pomniki, cesarskie rezydencje, secesyjne kamienice, o których nie da się powiedzieć tak jak o tych bratysławskich czy naszych krakowskich: kamieniczki...


Zachwycaliśmy się katedrą św. Szczepana, choć przeszkadzał nam tłum zwiedzających i atmosfera jak na dworcu kolejowym. Urzekła barokowa rezydencja Belvedere i zgromadzone tam dzieła sztuki ze słynnym "Pocałunkiem" Klimta. W Muzeum Historii Sztuki oczarowały mnie przede wszystkim obrazy Bruegla, jakże inaczej wyglądały kolory niż na kartach albumu...


I tak, była kawa po wiedeńsku, torcik Sachera i wiedeński sznycel :)


Z przyjemnością spacerowałam po ogrodach. W jednym z nich zgromadzono pomniki muzyków związanych z Wiedniem, a w drugim rosło tysiące róż, jak w tym z "Małego Księcia" :)


I tak, bolały mnie nogi, byłam zmęczona, trochę marudziłam, ale zobaczyliśmy tak dużo. M. był moim cudownym przewodnikiem...


Wieczory spędzaliśmy w naszym pensjonacie, celebrując kolacyjki, kolory win i widok na pasma gór...


Witajcie!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz