czwartek, 31 lipca 2025

Lipcowe koraliki chwil...

Żegnam się z lipcem. Za szybko minął, jak zwykle. I choć lipcowa pogoda nie była zbyt łaskawa, to piękny to był miesiąc. Przede wszystkim dzięki spotkaniom rodzinnym. Był brat, moja Kuma kochana i jeszcze spotkanie z odnalezioną rodziną ze strony dziadka Kacpra. Spotkanie niezwykłe, czuliśmy się, jakbyśmy spotykali się systematycznie, jakby nie było tych czterdziestu lat niewidzenia się. Ciepło tych spotkań musi mi teraz wystarczyć na długo, do następnych razów...

Nawlekam koraliki lipcowych chwil: wyjazd z M. do Szklarskiej Poręby, górskie szlaki, zdobycie Wielkiego Kamienia, Wysokiej Kopy i Szrenicy, makatki łąk, świerszczowe koncerty, kawa na tarasie z widokiem na szczyty, szemrzące strumyki, nieczynna kopalnia kwarcu z malowniczym widokiem na okolicę i skojarzeniem  o polskim Kolorado, niezwykłe opactwo cystersów w Lubiążu, ruiny zamku w Bolkowie, majestat gór, zieleń i błękit na wyciągnięcie dłoni, bliskość z M., wrażenia z wieży widokowej w Świeradowie- Zdroju, ulewny deszcz podczas wędrowania taki, że nawet przeciwdeszczowe kurtki niewiele dały, pierścionek z zielonym oczkiem chryzoprazu, chwile i chwilki...

Dobrze było iść, wydeptywać własne ślady na szlakach, mieć poczucie odkrywania nieznanego do tej pory świata, łapać słońce, wtedy gdy u nas mapy pogody pokazywały ulewne codzienne deszcze...

Lubię poznawać nowe miejsca, oswajać je dla siebie, znaleźć ulubione kawiarenki, urocze uliczki, zachwycające budynki. Lubię tę swoją wakacyjną przynależność do pokoju w pensjonacie, do poznawanych miejsc, myśl, że mogłabym zamieszkać w tych miejscach, chwilową i krótką, bo potem lubię wracać do siebie i do tego wszystkiego zostawionego. Lubię wracać do mojego domu, ulubionych filiżanek, książek do doczytania, kwiatów, najwygodniejszego łóżka, swojskiego pejzażu za oknem...

Wakacje jeszcze trwają i wciąż czas mój kołysze się wolniej i mija ciszej niż zwykle...

A jak tam Wasze wakacje?


poniedziałek, 14 lipca 2025

Taki lipiec...

Ostatnie dni to nieustanne padanie, kapanie, lanie deszczu. Wychodząc z domu w swoich liliowych kaloszach w kropki, poznawałam podwodny świat kałuż i przypominałam sobie dzieciństwo w moim Soplicowie, kiedy ten świat penetrowałam na bosaka...

Ostatnie dni to dobre spotkania z bratem i bratową. Mały, który już nie jest mały, nie przyjechał z nimi, bo pracuje i niestety nie mógł mieć w tym samym czasie urlopu...

I z M. spędzaliśmy wspólny tydzień u mnie, ciesząc się sobą, czasem domowym i przyjemnostkami. W zadeszczone popołudnia graliśmy w planszówki, oglądaliśmy stare filmy i planowaliśmy wakacyjny wyjazd. Ot, takie dni zwykłego szczęścia niezwykłego...

Dziś wreszcie słońce, delikatne. Po niebie płyną żaglowce obłoków i powietrze takie parne, jakby szykowało się do burzy. A ja zachwycam się chwilami na balkonie, choć pelargonie po tych deszczach pomarniały. Zachwycam się tym, że mogę pić kawę, siedząc w swym balkonowym fotelu. O poranku trwa tu jeszcze cisza, pozorny bezruch, wakacyjny nastrój i światło w bursztynowym odcieniu...

Zawieszam na łańcuszku srebrną koniczynkę i noszę ją z upodobaniem, maluję usta błyszczykiem w delikatnym odcieniu, maluję paznokcie bezbarwnym lakierem, a przecież lubiłam latem otulać się kolorami, dzwonić bransoletkami, czuć kołysanie się kolczyków, stroić się w kulki korali, dopasowując ich kolor do lnianych sukienek ulubionych. Skąd więc ten minimalizm teraz?

Przyniosłam dziś do wazonu bukiet polnych kwiatów, zbierałam w drodze po sprawunki między ścieżkami polnymi. I pachnie mi teraz słodko- gorzko...

Był poniedziałek, znowu jest poniedziałek. Wciąż wakacje i lato, ale takie jakieś mało letnie...


poniedziałek, 7 lipca 2025

Złote popołudnia...

Lipiec nuci swą piosenkę, rozkłada wachlarze dni, dobrych dni. Pięknie spotkałam się z moją Kumą, która przybyła do swych rodziców wakacjować. A w domu wujostwa jakoś tak łatwiej poczuć dawny czas, przypomnieć dawne wakacje. Siedziałyśmy sobie w altanie, piłyśmy kawę ze stareńkich kubeczków mojej cioci, a Kumy babci Agnieszki, pachniały nam malwy, oczy radowały żółte płatki jeżówek, zachodziłyśmy do wypielęgnowanego ogrodu wujostwa poskubać agrest, porzeczki, słodkie strąki grochu. Lato czaruje smakami, kolorami. Mnie urzekły wybujałe kopry z parasolkami nasion...

A wokół lato pszeniczne, makowe i chabrowe. Złocą się grzywy dojrzewających zbóż...

Poprzedni tydzień to jeszcze praca, chodziłam na trochę, by uładzić klasę, zdjąć gazetki, uzupełnić dokumentację. I gdzieś tam do 4 lipca myślałam o wynikach egzaminu ósmoklasistów. I już mam spokojną głowę, już wiem, że moi uczniowie osiągnęli wynik 76% i mnie cieszy to baaaardzo, bo to wynik wyższy od średnich wyników kraju, województwa, powiatu i gminy, dużo wyższy. I zapisuję to tu sobie, trochę się chwaląc, bo wiem, że łatwo nie było, że ciężko na to pracowałam wraz ze swoimi, czasem opornymi, uczniami. Gdzieś tam czytałam dyskusję, że nie ma co przejmować się wynikami, że to nie jest świadectwo pracy nauczyciela. A jednak jest, bo dla dyrekcji jest to ważny moment- ogłoszenie wyników i dla rodziców także...

Lubię lipce nie tylko za wakacje i lato, ale też za inne światło, świerszczowe koncerty, czas pod innym niebem, za krótkie noce, przydługie dnie i niespieszne poranki rozkołysane moimi rytuałami i przyjemnostkami. Lubię to wakacyjne bycie bez tik-toków zegara, bez szkolnej gonitwy...

Bawię się dziś ze słońcem, które raz jest, raz gdzieś przepada. Wywieszam pranie na balkonie i muszę je zdjąć, by przelotny deszcz go nie zmoczył, a potem znowu wieszam i przypinam klamerkami, by wiatr przewiał i wysuszył...

I  w ten zwykły lipcowy dzień jestem zapodziana w zwykłe domowe sprawy i niezwykłą książkę Grażyny Jeromin- Gałuszki "Skończyły mi się oczy". Niezmiennie lubię prozę autorki, a ta pozycja skusiła mnie dodatkowo przepiękną okładką...

Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim postem! Jak dobrze Was tu mieć! :)