Czas malowany czernią. Otwieram oczy- czerń, wracam z pracy i za chwilę widzę w oknie ciemność. Zapętlam się w tę czerń, rozpływam w mrok z ulubionymi piosenkami, melodiami. W te dni świece, świeczuszki i girlandy światełek nie tylko rozjaśniają mroki, ale otulają tak od środka...
Ostatnie dni to wiele znaków zapytania. To cisza. To nieobecność. To wiele myśli, które pozwalają zwolnić, zamyślić się, zapatrzeć. Może zweryfikować to, co miało być ważne?
Dziś, jeszcze przed 16, widziałam niesamowity zachód słońca, wracałam ze sprawunkami do domu i zachwycałam się złocistością i purpurą, miękką poświatą, wyrazistością drzew. Dobrze iść w stronę słońca...
A ja przed podróżą do brata pakuję walizkę. Jeszcze kilka dni i zostawię swój dom na kilka świątecznych dni. Mało mnie więc w przygotowaniach, nie robię zakupów, nie gromadzę, nie myślę. Będę gościem w nowym domu brata. Ciekawa go jestem, na zdjęciach prezentuje się pięknie. Ciekawa jestem jednak, jak będą mi smakowały poranki, popołudnia i wieczory. Czy będzie tam ładne światło? Czy będzie cichy? Czy będzie mi tam swojsko?
Świat przypomina staroświecką pocztówkę czarno- białą. Śnieg istnieje tylko na kartach czytanych książek o tematyce bożonarodzeniowej. To już ten czas na ich czytanie, czas na drobne dekoracje świąteczne, piosenki z dzwoneczkami i flecikami i może jakiś film. Może "Holiday"?
W grudniu jakoś łatwiej być, choć czasem smętki pod powiekami błękitnieją...
I z żalem przyjęłam wiadomość o śmierci Magdy Umer. Tak pięknie wyśpiewywała smutek, także mój. Więc dziękuję Jej za wzruszenia, za poezję, za szept kojący...