czwartek, 10 stycznia 2019

Drobiazgi...

Mijam sobie ze styczniem, w pośpiechu, w zapracowaniu, wszak koniec półrocza blisko. Sprawdzam, pozwalam na poprawy popraw, rozmawiam z rodzicami, którzy chyba bardziej są zainteresowani tymi poprawami niż ich latorośle...


Mijam, ale dostrzegam urok wieczorów z zapalonymi świecami, smakami herbat, które podarował mi Mikołaj. Znajduję czas, żeby się przenieść do Torunia, do świata bohaterów trylogii kryminalnej Roberta Małeckiego i jestem już coraz bliżej rozwikłania zagadki zaginięcia żony dziennikarza Marka Benera. Podoba mi się ten cykl...


U mnie nie ma śniegu. Jest deszcz. Przez ostatnie dwa dni padał niemalże nieustannie. Światek P. stał kałużami jak jeziora, nie chciało mi się wychodzić z domu. I trwałam tak sobie między domem i pracą jedynie. A marzył mi się spacer z błękitem nieba nad głową, z zapachem wiatru, z powiewającymi końcami szalika. Może w weekend będzie poprawa pogody...


I muzyką się raczę. Głaszczę te dźwięki szemrzące, rozkołysane, snujące się popołudniową porą, kiedy aromatem kawy się dopieszczam i wciąż dojadanymi pierniczkami świątecznymi...


A po świętach już śladu nie ma. A były piękne i dobre, bo z najbliższymi. I tam w Skandynawii nie było śniegu, ale czuło się tę magię niezwykłą, patrząc na domostwa ustrojone ciepłym światłem złotych lampek, zielonymi wiankami. W tej prostocie tyle uroku. I żal było odjeżdżać. I znowu miałam mokre oczy, bo z rodziną zobaczę się dopiero w wakacje. I to był piękny czas z moim M. Trochę zwiedzaliśmy, spacerowaliśmy, zacieśnialiśmy więź :)


Tak i cieszę się, że jutro piątek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz